niedziela, 24 stycznia 2010

Odpuszczam Sobie

Tak, wybitnie mi się znudziło bajczenie, co widać po moich ostatnich wrzuceniach. Może czasem coś tu wrzucę, ale raczej wyskoczę z jakimś innym projektem.

wtorek, 19 stycznia 2010

Znawca Ślimaków

DJ: Przeprowadzamy dziś wywiad ze specjalistą ds. środowiska naturalnego ślimaków.
Panie Spec, wstępnie spytam może, gdzie żyją ślimaki?

Pan Spec: W trawie.

DJ: Może coś więcej? W jakiej trawie żyją ślimaki?

PS: W niskiej trawie. W wysokiej to nie. Raczej tylko w niskiej.

DJ: Dlaczego właśnie w niskiej? Czy to jest jakoś uwarunkowane ewolucyjnie?

PS: Nie. Po prostu one nie są głupie, ani nic. W wysokiej to by musiały chodzić do pionu, to jest zupełnie inaczej niż w niskiej. W niskiej nie spadają z kawałków tych dużych traw.

DJ: A czy...

PS: Niektóre ślimaki żyją w średniej trawie, bo czasem jest tak, że nie ma nigdzie, żeby było nisko. Taki ślimak sobie myśli "nie jest to może mój wymarzony dom, ale przynajmniej jestem na swoim" i jest umiarkowanie zadowolony. I tam siedzi, bo one z zasady nie chodzą.

DJ: Jakie czynniki pomagają ślimakom przetrwać w trawie?

PS: Wysokość tejże, jak już wspominałem. Poza tym ilość osobników w stadzie. Kiedy się konkretna porcja uzbiera takich na ten przykład winniczków, to bój się boga, czy trawa niska czy średnia, każdy na kopach wyleci.
Raz jeden, jeśli wolno mi się podzielić, widziałem grupkę (nazywamy takowe często 'gangami') ślimaczych podrostków, którzy wciągnęli wróbla pod ziemię i kopali go tam pół godziny, aż zdechł.

DJ: Przerażające! Czy myśli pan, że te istoty mogą stanowić zagrożenie dla człowieka?

PS: Bardzo wątpię. Chociaż gdyby, nie wiem, było z milion ślimaków i one wszystkie by się najadły takich wielkich sałat z ogrodu mojego sąsiada, to i pan by się nie uchował.

DJ:
Jezu...

PS: Spokojnie, zazwyczaj żyją w małych stadkach i nie zagrażają naszemu gatunkowi.

DJ: To wspaniale. Tym optymistycznym akcentem kończymy nasz wywiad. Proszę o brawa dla pana Speca.

PS: Gdyby nie ślimaki, nie byłoby mnie tutaj. Jeśli chcecie bić brawo, bijcie brawo ślimakom. Dziękuję.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Kartka

W pewnym lesie leży nieznana zupełnie światu zapisana kartka papieru. Nikt jej tam nie włożył, nikt na niej nie pisał (mimo, że są na niej zapisane słowa). Po prostu tu jest, na przekór logice.
Na kartce zostały przez kogoś zapisane 2 zdania: "Nie kradnij tej torby. Dobrze ci radzę, daj sobie spokój". Słowa, zapisane klasycznym atramentem nie zatarły się w żaden sposób. Nikt w przeszłości nie miał styczności z tym kawałkiem materiału, ale słowa znajdują się na nim i najwyraźniej mają jakiś cel.

Nagle pewien młody człowiek potyka się o korzeń, uderza w drzewo głową i zauważa w jego dziupli kartkę, o której mówiłem. Wyjmuje ją i czyta zawartość. Na jego twarz wskakuje przerażenie. Czyta raz jeszcze. Zaczyna biegać po lesie, wołając badawczo, czy ktoś znajduje się w okolicy. Uspokaja się trochę dopiero po 15 minutach i wraca do domu.
Ze strachu nie wyjdzie z niego przez dobrych parę dni.

Pół godziny wcześniej przechadzał się ulicami miasta. Zauważył nerwowo rozglądającego się znajomego mu z osiedla starca z torbą sportową w dłoni. Z torby wystawał banknot. Młodzian postanowił ją ukraść, tym się bowiem zajmował w życiu. Znajdowali się niestety w zatłoczonym mieście, wszędzie pełno było świadków. Poza tym sam starszy pan by go rozpoznał. Złodziej postanowił więc okraść go w zawsze pustym parku, wpół drogi do domu.
Biegnie teraz na skróty przez las, by przebrać się nie do poznania. Po drodze potyka się i uderza głową w drzewo. Dobiega do domu, przebiera się, zakłada kominiarkę i pędzi do parku. Odbiera torbę jej właścicielowi.
Będzie się cieszył z tych pieniędzy przez długie miesiące.

Godzinę później staruszek wróci, skąd wcześniej szedł z torbą i skorzysta (za przyzwoleniem nowego właściciela) ze swojej maszyny czasu, którą sprzedał półtorej godziny temu. Prześledzi trasę, którą pokonał młody człowiek i zostawi w dziupli kartkę papieru.

czwartek, 14 stycznia 2010

Przerwa

Piątek, sobota i niedziela to czas, który w tym tygodniu spędzam na drugim końcu Polski. Dlatego Bajki jak Malina wrócą w poniedziałek.

Monolog Poety do Sąsiada

Romuald, poeta z piętra wyżej, miło mi. Jak się domyślam, pan dobrze wie, kim ja jestem. Nie, żeby z tych wierszy, bo one nie idą w ogóle. Wczoraj było z 5 osób na moim blogu. To znaczy, faktycznie więcej, ale ten. Ja mam tylko na wejścia unikalne. Sprawdza IP.
Ale ja nie o tym. To ja panu uderzyłem sufit w podłogę. Bum, powiedziałem to. Teraz mamy wspólny sufit. Nie miało tak być, widzi pan, w moim amoku twórczym - bo jestem poetą - gdzieś mi wcięło koncepcję pięter. To znaczy, że moje podłoże może być czyimś niebem. Rozgwieżdżonym lub nie, to znaczy pan miał biały sufit, ja tylko dodaję kwiecistość tutaj.
Więc wierciłem te dziury w podłodze, aż mi się wiertarka przepaliła. Ja jestem, pan rozumie, poetą, gdzie ja do fizycznej pracy, ale myślałem, że trzeba mi bosości. Zdjąłem buty i początkowo chciałem piach wnieść do domu, żeby kontakt był z matką ziemią, jak ten Kłosowski, znany podróżnik.
Kłosowoski? Chyba Kłosowski.
Ale ciężko wnieść tyle piachu, tyle pięter, więc pomyślałem, wyrwę podłogę i będę miał tyle gruntu ile wlezie. Nie czułem nic a nic, że piętra dalej się odnoszą. Znaczy, w rzeczywistości. Wiertło mi poszło, to waliłem młotkiem w podłogę, słyszałem, że pana dzieciak płacze, to waliłem szybciej, żeby skończyć i żeby dzieciakowi pozwolić spać. Bo pan widzi, ja poeta jestem, to ja nie mogę przerywać pracy, jak w amoku siedzę.
I poszło pół podłogi - sufitu z pana perspetywy - i musimy jakoś z tym żyć. Moja propozycja, żeby pan dzieciaka wyniósł do innego pokoju, przeniósł, żeby mi się nie darł centralnie do mieszkania, bo ja poeta jestem.
Niech pan na mnie nie krzyczy, bo na policję zadzwonię.

środa, 13 stycznia 2010

Miecz z Duszą


Dawno temu, w państwie znanym jako Państwo Myśli, żył tylko jeden wojownik (szermierz), za to tak potężny, że stał się jednością ze swoim mieczem. Nie mam tu na myśli jedności fizycznej, a duchową. Gdyby spojrzeć na tego szermierza oczami zjawy, widziałaby mocny węzeł między jego duszą a duszą miecza.
Bo trzeba wam wiedzieć, że miecze także posiadają duszę. Drobną, skuloną w okolicach czubka ostrza. Potrzeba ogromnej wprawy i czystości umysłu, by rozprowadzić taką duszę po całym mieczu. Niemożliwością zaś jest połączenie duszy osoby z duszą przedmiotu.
To znaczy - niemożliwością teorytyczną, bo właśnie wam przedstawiłem takiego wojownika, który stał się jednością ze swoją bronią.

Razu pewnego do Państwa Myśli przyszedł zakapturzony wędrowiec. Nikt nigdy nie zaglądał w te strony, więc pod bramą zebrała się wielka ilość osób. Wojownik, jako główny obrońca tego małego kraju, wyszedł wędrowcowi naprzeciw. Ten ściągnął kaptur i oczom wszystkich ukazała się twarz staruszka.
Gość wyjaśnił, iż jest pustelnikiem i przepraszał, bo nie chciał nikogo niepokoić. Przybył do Państwa Myśli, gdyż chciał ostrzec przed nadchodzącym z gór smokiem. Sam przedstawił się jako uchodźca z jednej ze strawionych przez ogień wiosek.
Mieszkańcy Państwa Myśli wpadli w panikę. Jak to? Smok? Spali nam całe miasto, nasze wieki myślenia, pisania pergaminów? Zaraz się jednak uspokoili, słysząc głos wojownika. "Bez obaw" rzekł "zabiję smoka i uratuję wasze cenne biblioteki".
Ruszył ku bramie, ale zaraz został zatrzymany przez wędrowca. Tamten pośpiesznie wytłumaczył, że smoka nie da się zabić tradycyjnym mieczem. Wręczył mu niewielkie, niepozorne ostrze, używane w chińskiej kulturze do zabijania mitycznych gadów. Okazało się, że wojownik mocno ufał swojej broni i nie zamierzał korzystać z nieznanego miecza. Wziął go jednak ze sobą po naleganiach starca.

W drodze do smoka, gdy już zaczął czuć mocny zapach siarki zza wzgórza, szermierza chwyciło zwątpienie. "A jeśli stary ma rację?" Wyjrzał za wzgórze. Smok tam był, wielki jak trzydziestu oberżystów, spał smacznie na polanie. Woj zadumał się i wymyślił tyle, że wyjdzie do walki trzymając jeden miecz w każdej dłoni.
Zaszarżował na smoka, ten momentalnie wyczuł drgania ziemi i wzbił się w powietrze. Wojownik wyczuł, że potwór będzie ział z góry, nie zatrzymał się więc z szarży i pobiegł dalej, w las. Smok leciał za nim i palił oddechem drzewo za drzewem. Mężczyzna po wbiegnięciu w gęściejszy las zboczył z drogi (czego smok nie zauważył). Wspiął się na drzewo, pomagając sobie mieczami wbijanymi w pień. Przeskoczył z korony na koronę, a stamtąd na grzbiet szukającego go smoka. Będąc na plecach stworzenia, przesunął się na jego szyję i zamachnął się chińskim mieczem. Miecz nie przebił grubej łuski. "Co za bubel" pomyślał wojownik "mój miecz radzi sobie nawet z metalem".
Smok zaczął kręcić beczki w powietrzu, szermierz ledwo się trzymał na jego grzbiecie. Szybko chwycił swoje ostrze i wbił w gadzią szyję. A raczej sądził, że wbił.

Zabrakło iskry. Zabrakło połączenia dusz. Wojownik stracił koncentrację i poleciał w dół.

Przed śmiertelnym upadkiem usłyszał jeszcze słowa swojego miecza. "Ja ci duszę oddaję, a ty mi się puszczasz z jakąś małą azjatką...!"

---
Ilustrację wykonał Skarża.

wtorek, 12 stycznia 2010

Biały Pajączek 2

Biały pajączek ostatkiem sił wygramolił się spod świeżo postawionego w kącie szewskiego buta.

Wiedział, że nie ma co liczyć na serdeczne powitanie w piwnicy. Leżał między ścianą a podeszwą buta (która była katem wielu jego pobratymców), rozmyślając, co zrobić ze swoim życiem.
Po niedługim czasie wszystko poukładał sobie w głowie:
1.Wszystkie pająki są czarne lub szarawe.
2.Wszystkie pająki mieszkają w zaciemnionych miejscach.
3.On, jako jedyny pająk, jest biały.
Te 3 zsumowane punkty dają następujący wniosek: naturalnym środowiskiem dla niego jest środowisko pełne koloru białego. Zaś najwięcej białości znaleźć można na dowolnym z biegunów. Pajączkowi najbliżej było do północnego.

Po zregenerowaniu sił wyruszył więc na północ. Na swojej drodze napotykał setki niebezpieczeństw. Byli ludzie, którzy zwyczajnie go nie zauważali (nasz podróżnik parę razy prawie został rozdeptany!). Były ptaki dużo większe od tych, które zaglądały swego czasu przez okno piwnicy. W końcu była odległość, jego największy przeciwnik.
Nasz bohater szybko się uczył na podstawie obserwacji i w końcu udało mu się wypracować w głowie, jak oszukiwać dystans przez podróże na pokładach okrętów i samochodów rodzinnych.

Pająki starzeją się jednak bardzo szybko. Nasz ośmionogi przyjaciel był już bardzo leciwy, gdy dotarł do północnych wybrzeży Norwegii. Tam był zmuszony do dłuższego postoju. Niewiele okrętów pływało na biegun.

Pewnego dnia, gdy chodził przy morskim brzegu, kląc na opóźnienie podróży, zobaczył zaplątaną w rybacką siatkę mewę. Chwycił najbliższy kamień. Był bardzo silnym pajęczakiem, więc gdy trafił nim mewę w głowę, zgruchotał jej czaszkę. Rozplątał zwłoki, po czym rzucił je na wodę i wskoczył na pokład tak utworzonej tratwy.
Po wielu dniach podróży, Pajączek ujrzał na horyzoncie pierwsze potężne lodowce. Widział już

wiele lodowych odłamków, ale to już było to. To, do czego zmierzał. Jego Ziemia Obiecana.
Biały Pajączek przeskoczył na najbliższą lodową górę. Stare odnóża nie chciały się już wspinać, więc został na dole.

Zamarzł w chwilę po skończeniu swojej pierwszej pracy w krainie białości. Dzieła o którym nikt dziś nie pamięta. Po ukończeniu pierwszej w historii pajęczyny na Biegunie Północnym.