niedziela, 24 stycznia 2010

Odpuszczam Sobie

Tak, wybitnie mi się znudziło bajczenie, co widać po moich ostatnich wrzuceniach. Może czasem coś tu wrzucę, ale raczej wyskoczę z jakimś innym projektem.

wtorek, 19 stycznia 2010

Znawca Ślimaków

DJ: Przeprowadzamy dziś wywiad ze specjalistą ds. środowiska naturalnego ślimaków.
Panie Spec, wstępnie spytam może, gdzie żyją ślimaki?

Pan Spec: W trawie.

DJ: Może coś więcej? W jakiej trawie żyją ślimaki?

PS: W niskiej trawie. W wysokiej to nie. Raczej tylko w niskiej.

DJ: Dlaczego właśnie w niskiej? Czy to jest jakoś uwarunkowane ewolucyjnie?

PS: Nie. Po prostu one nie są głupie, ani nic. W wysokiej to by musiały chodzić do pionu, to jest zupełnie inaczej niż w niskiej. W niskiej nie spadają z kawałków tych dużych traw.

DJ: A czy...

PS: Niektóre ślimaki żyją w średniej trawie, bo czasem jest tak, że nie ma nigdzie, żeby było nisko. Taki ślimak sobie myśli "nie jest to może mój wymarzony dom, ale przynajmniej jestem na swoim" i jest umiarkowanie zadowolony. I tam siedzi, bo one z zasady nie chodzą.

DJ: Jakie czynniki pomagają ślimakom przetrwać w trawie?

PS: Wysokość tejże, jak już wspominałem. Poza tym ilość osobników w stadzie. Kiedy się konkretna porcja uzbiera takich na ten przykład winniczków, to bój się boga, czy trawa niska czy średnia, każdy na kopach wyleci.
Raz jeden, jeśli wolno mi się podzielić, widziałem grupkę (nazywamy takowe często 'gangami') ślimaczych podrostków, którzy wciągnęli wróbla pod ziemię i kopali go tam pół godziny, aż zdechł.

DJ: Przerażające! Czy myśli pan, że te istoty mogą stanowić zagrożenie dla człowieka?

PS: Bardzo wątpię. Chociaż gdyby, nie wiem, było z milion ślimaków i one wszystkie by się najadły takich wielkich sałat z ogrodu mojego sąsiada, to i pan by się nie uchował.

DJ:
Jezu...

PS: Spokojnie, zazwyczaj żyją w małych stadkach i nie zagrażają naszemu gatunkowi.

DJ: To wspaniale. Tym optymistycznym akcentem kończymy nasz wywiad. Proszę o brawa dla pana Speca.

PS: Gdyby nie ślimaki, nie byłoby mnie tutaj. Jeśli chcecie bić brawo, bijcie brawo ślimakom. Dziękuję.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Kartka

W pewnym lesie leży nieznana zupełnie światu zapisana kartka papieru. Nikt jej tam nie włożył, nikt na niej nie pisał (mimo, że są na niej zapisane słowa). Po prostu tu jest, na przekór logice.
Na kartce zostały przez kogoś zapisane 2 zdania: "Nie kradnij tej torby. Dobrze ci radzę, daj sobie spokój". Słowa, zapisane klasycznym atramentem nie zatarły się w żaden sposób. Nikt w przeszłości nie miał styczności z tym kawałkiem materiału, ale słowa znajdują się na nim i najwyraźniej mają jakiś cel.

Nagle pewien młody człowiek potyka się o korzeń, uderza w drzewo głową i zauważa w jego dziupli kartkę, o której mówiłem. Wyjmuje ją i czyta zawartość. Na jego twarz wskakuje przerażenie. Czyta raz jeszcze. Zaczyna biegać po lesie, wołając badawczo, czy ktoś znajduje się w okolicy. Uspokaja się trochę dopiero po 15 minutach i wraca do domu.
Ze strachu nie wyjdzie z niego przez dobrych parę dni.

Pół godziny wcześniej przechadzał się ulicami miasta. Zauważył nerwowo rozglądającego się znajomego mu z osiedla starca z torbą sportową w dłoni. Z torby wystawał banknot. Młodzian postanowił ją ukraść, tym się bowiem zajmował w życiu. Znajdowali się niestety w zatłoczonym mieście, wszędzie pełno było świadków. Poza tym sam starszy pan by go rozpoznał. Złodziej postanowił więc okraść go w zawsze pustym parku, wpół drogi do domu.
Biegnie teraz na skróty przez las, by przebrać się nie do poznania. Po drodze potyka się i uderza głową w drzewo. Dobiega do domu, przebiera się, zakłada kominiarkę i pędzi do parku. Odbiera torbę jej właścicielowi.
Będzie się cieszył z tych pieniędzy przez długie miesiące.

Godzinę później staruszek wróci, skąd wcześniej szedł z torbą i skorzysta (za przyzwoleniem nowego właściciela) ze swojej maszyny czasu, którą sprzedał półtorej godziny temu. Prześledzi trasę, którą pokonał młody człowiek i zostawi w dziupli kartkę papieru.

czwartek, 14 stycznia 2010

Przerwa

Piątek, sobota i niedziela to czas, który w tym tygodniu spędzam na drugim końcu Polski. Dlatego Bajki jak Malina wrócą w poniedziałek.

Monolog Poety do Sąsiada

Romuald, poeta z piętra wyżej, miło mi. Jak się domyślam, pan dobrze wie, kim ja jestem. Nie, żeby z tych wierszy, bo one nie idą w ogóle. Wczoraj było z 5 osób na moim blogu. To znaczy, faktycznie więcej, ale ten. Ja mam tylko na wejścia unikalne. Sprawdza IP.
Ale ja nie o tym. To ja panu uderzyłem sufit w podłogę. Bum, powiedziałem to. Teraz mamy wspólny sufit. Nie miało tak być, widzi pan, w moim amoku twórczym - bo jestem poetą - gdzieś mi wcięło koncepcję pięter. To znaczy, że moje podłoże może być czyimś niebem. Rozgwieżdżonym lub nie, to znaczy pan miał biały sufit, ja tylko dodaję kwiecistość tutaj.
Więc wierciłem te dziury w podłodze, aż mi się wiertarka przepaliła. Ja jestem, pan rozumie, poetą, gdzie ja do fizycznej pracy, ale myślałem, że trzeba mi bosości. Zdjąłem buty i początkowo chciałem piach wnieść do domu, żeby kontakt był z matką ziemią, jak ten Kłosowski, znany podróżnik.
Kłosowoski? Chyba Kłosowski.
Ale ciężko wnieść tyle piachu, tyle pięter, więc pomyślałem, wyrwę podłogę i będę miał tyle gruntu ile wlezie. Nie czułem nic a nic, że piętra dalej się odnoszą. Znaczy, w rzeczywistości. Wiertło mi poszło, to waliłem młotkiem w podłogę, słyszałem, że pana dzieciak płacze, to waliłem szybciej, żeby skończyć i żeby dzieciakowi pozwolić spać. Bo pan widzi, ja poeta jestem, to ja nie mogę przerywać pracy, jak w amoku siedzę.
I poszło pół podłogi - sufitu z pana perspetywy - i musimy jakoś z tym żyć. Moja propozycja, żeby pan dzieciaka wyniósł do innego pokoju, przeniósł, żeby mi się nie darł centralnie do mieszkania, bo ja poeta jestem.
Niech pan na mnie nie krzyczy, bo na policję zadzwonię.

środa, 13 stycznia 2010

Miecz z Duszą


Dawno temu, w państwie znanym jako Państwo Myśli, żył tylko jeden wojownik (szermierz), za to tak potężny, że stał się jednością ze swoim mieczem. Nie mam tu na myśli jedności fizycznej, a duchową. Gdyby spojrzeć na tego szermierza oczami zjawy, widziałaby mocny węzeł między jego duszą a duszą miecza.
Bo trzeba wam wiedzieć, że miecze także posiadają duszę. Drobną, skuloną w okolicach czubka ostrza. Potrzeba ogromnej wprawy i czystości umysłu, by rozprowadzić taką duszę po całym mieczu. Niemożliwością zaś jest połączenie duszy osoby z duszą przedmiotu.
To znaczy - niemożliwością teorytyczną, bo właśnie wam przedstawiłem takiego wojownika, który stał się jednością ze swoją bronią.

Razu pewnego do Państwa Myśli przyszedł zakapturzony wędrowiec. Nikt nigdy nie zaglądał w te strony, więc pod bramą zebrała się wielka ilość osób. Wojownik, jako główny obrońca tego małego kraju, wyszedł wędrowcowi naprzeciw. Ten ściągnął kaptur i oczom wszystkich ukazała się twarz staruszka.
Gość wyjaśnił, iż jest pustelnikiem i przepraszał, bo nie chciał nikogo niepokoić. Przybył do Państwa Myśli, gdyż chciał ostrzec przed nadchodzącym z gór smokiem. Sam przedstawił się jako uchodźca z jednej ze strawionych przez ogień wiosek.
Mieszkańcy Państwa Myśli wpadli w panikę. Jak to? Smok? Spali nam całe miasto, nasze wieki myślenia, pisania pergaminów? Zaraz się jednak uspokoili, słysząc głos wojownika. "Bez obaw" rzekł "zabiję smoka i uratuję wasze cenne biblioteki".
Ruszył ku bramie, ale zaraz został zatrzymany przez wędrowca. Tamten pośpiesznie wytłumaczył, że smoka nie da się zabić tradycyjnym mieczem. Wręczył mu niewielkie, niepozorne ostrze, używane w chińskiej kulturze do zabijania mitycznych gadów. Okazało się, że wojownik mocno ufał swojej broni i nie zamierzał korzystać z nieznanego miecza. Wziął go jednak ze sobą po naleganiach starca.

W drodze do smoka, gdy już zaczął czuć mocny zapach siarki zza wzgórza, szermierza chwyciło zwątpienie. "A jeśli stary ma rację?" Wyjrzał za wzgórze. Smok tam był, wielki jak trzydziestu oberżystów, spał smacznie na polanie. Woj zadumał się i wymyślił tyle, że wyjdzie do walki trzymając jeden miecz w każdej dłoni.
Zaszarżował na smoka, ten momentalnie wyczuł drgania ziemi i wzbił się w powietrze. Wojownik wyczuł, że potwór będzie ział z góry, nie zatrzymał się więc z szarży i pobiegł dalej, w las. Smok leciał za nim i palił oddechem drzewo za drzewem. Mężczyzna po wbiegnięciu w gęściejszy las zboczył z drogi (czego smok nie zauważył). Wspiął się na drzewo, pomagając sobie mieczami wbijanymi w pień. Przeskoczył z korony na koronę, a stamtąd na grzbiet szukającego go smoka. Będąc na plecach stworzenia, przesunął się na jego szyję i zamachnął się chińskim mieczem. Miecz nie przebił grubej łuski. "Co za bubel" pomyślał wojownik "mój miecz radzi sobie nawet z metalem".
Smok zaczął kręcić beczki w powietrzu, szermierz ledwo się trzymał na jego grzbiecie. Szybko chwycił swoje ostrze i wbił w gadzią szyję. A raczej sądził, że wbił.

Zabrakło iskry. Zabrakło połączenia dusz. Wojownik stracił koncentrację i poleciał w dół.

Przed śmiertelnym upadkiem usłyszał jeszcze słowa swojego miecza. "Ja ci duszę oddaję, a ty mi się puszczasz z jakąś małą azjatką...!"

---
Ilustrację wykonał Skarża.

wtorek, 12 stycznia 2010

Biały Pajączek 2

Biały pajączek ostatkiem sił wygramolił się spod świeżo postawionego w kącie szewskiego buta.

Wiedział, że nie ma co liczyć na serdeczne powitanie w piwnicy. Leżał między ścianą a podeszwą buta (która była katem wielu jego pobratymców), rozmyślając, co zrobić ze swoim życiem.
Po niedługim czasie wszystko poukładał sobie w głowie:
1.Wszystkie pająki są czarne lub szarawe.
2.Wszystkie pająki mieszkają w zaciemnionych miejscach.
3.On, jako jedyny pająk, jest biały.
Te 3 zsumowane punkty dają następujący wniosek: naturalnym środowiskiem dla niego jest środowisko pełne koloru białego. Zaś najwięcej białości znaleźć można na dowolnym z biegunów. Pajączkowi najbliżej było do północnego.

Po zregenerowaniu sił wyruszył więc na północ. Na swojej drodze napotykał setki niebezpieczeństw. Byli ludzie, którzy zwyczajnie go nie zauważali (nasz podróżnik parę razy prawie został rozdeptany!). Były ptaki dużo większe od tych, które zaglądały swego czasu przez okno piwnicy. W końcu była odległość, jego największy przeciwnik.
Nasz bohater szybko się uczył na podstawie obserwacji i w końcu udało mu się wypracować w głowie, jak oszukiwać dystans przez podróże na pokładach okrętów i samochodów rodzinnych.

Pająki starzeją się jednak bardzo szybko. Nasz ośmionogi przyjaciel był już bardzo leciwy, gdy dotarł do północnych wybrzeży Norwegii. Tam był zmuszony do dłuższego postoju. Niewiele okrętów pływało na biegun.

Pewnego dnia, gdy chodził przy morskim brzegu, kląc na opóźnienie podróży, zobaczył zaplątaną w rybacką siatkę mewę. Chwycił najbliższy kamień. Był bardzo silnym pajęczakiem, więc gdy trafił nim mewę w głowę, zgruchotał jej czaszkę. Rozplątał zwłoki, po czym rzucił je na wodę i wskoczył na pokład tak utworzonej tratwy.
Po wielu dniach podróży, Pajączek ujrzał na horyzoncie pierwsze potężne lodowce. Widział już

wiele lodowych odłamków, ale to już było to. To, do czego zmierzał. Jego Ziemia Obiecana.
Biały Pajączek przeskoczył na najbliższą lodową górę. Stare odnóża nie chciały się już wspinać, więc został na dole.

Zamarzł w chwilę po skończeniu swojej pierwszej pracy w krainie białości. Dzieła o którym nikt dziś nie pamięta. Po ukończeniu pierwszej w historii pajęczyny na Biegunie Północnym.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Skrzydła

Tangeryna wzleciała na potężnych, demonicznych skrzydłach nad linię wieżowców. Podziwiała w ten sposób zachód słońca po raz ostatni. Skrzydła musiały dziś wrócić do ich właściciela.

Tangeryna usiadła na najwyższym wieżowcu i płakała, nie odrywając wzroku od kuli ognia chowającej się za horyzont. Skrzydła dały jej cel, te pięć dni było najszczęśliwszymi w jej życiu.

Kiedy słońce zniknęło zupełnie, Tangeryna wróciła do swojego domu na przedmieściach. Zdjęła skrzydła z pleców i złożyła je niestarannie. Nadal objęta spazmami płaczu, otworzyła szafę i spojrzała w otchłań kryjącą się za jej drzwiami. "Jestem, przybyłam, tak jak byliśmy umówieni!" wrzasnęła.

Szukała wzrokiem jakiegoś ruchu w nieskończonej pustce. Nikt się nie pojawiał. Stała dalej. Bała się zamknąć drzwi. Bała się zemsty demonów, które wypożyczyły jej te skrzydła 5 dni temu, nie oczekując niczego w zamian.

Po pół godziny stania, zmęczenie, głównie psychiczne, wzięło górę. Zamknęła szafę i siadła na zagraconym łóżku. Rozejrzała się. Pokój wyglądał jak śmietnik, nie zwracała nań jednak szczególnej uwagi od kiedy mogła latać. Nie sprzątała, nie prała sobie ubrań, nie chodziła do pracy, niewiele jadła. Skrzydła zajmowały jej cały czas.
Tej nocy nie spała. Co pół godziny wstawała z łóżka, by sprawdzić, czy któryś z władców otchłani postanowił się pojawić.

Demony nie przyszły. Tangeryna wyruszyła rano w kolejną podniebną podróż. Kiedy tylko oderwała nogi od ziemi, zapomniała zarówno o zmęczeniu po nieprzespanej nocy, jak i o potworach. Latała cały dzień, odwiedzała góry i lasy, z którymi zdążyła się zaprzyjaźnić podczas tych barwnych dni błękitnych wojaży.

Wieczorem znów czekała na powrót demonów, znów płakała, na nowo musiała się godzić na rozstanie ze wspaniałym światem. I ponownie istoty nie pojawiały się. Tangeryna przeżywała kolejną bezsenną noc.

Następnego ranka nie latała już z taką lekkością. Dwie nieprzespane noce dały się jej we znaki, chociaż dziewczyna wciąż czerpała wiele przyjemności z wycieczek czy rozmów z mewami latającymi nad taflą morskiej wody.

Minęły kolejne trzy dni. Trzy dni pozbawione piekielnych wizytorów, ale też pozbawione snu. Tangeryna była już wykończona psychicznie niepewnością. Po każdym powrocie do domu drżała ze strachu, po każdym z niego wyjściu była coraz bardziej niewyspana.

"Kiedy je w końcu zabierzecie? Powiedzcie cokolwiek!" krzyczała bezradna w pustkę po pięciu dniach bez zmrużenia oka. Brak odpowiedzi. Następnego ranka nie wstała już, by latać. Patrzyła w sufit czerwonymi z niewyspania oczami. Czekała, rozmawiając sama ze sobą. Po południu zaczęła w końcu czuć, że zasypia. Z zamkniętymi oczami czuła, że wtapia się w pościel. W końcu świadomość zniknęła.

Z szafy wygramolił się demon. Spojrzał z zadowoleniem na leżącą, umęczoną dziewczynę, chwycił skrzydła w szpony i odszedł, na zawsze zamykając za sobą przejście.
Tangeryna zaczęła płakać przez sen.

niedziela, 10 stycznia 2010

Dąb

Dawno temu, między dwiema wioskami przedzielonymi lasem toczyła się wojna. Trzej najdzielniejsi wojownicy wyruszyli z jednej z tych wiosek na poszukiwanie potężnego artefaktu, który według legend spełniał każde życzenie. Zamierzali dzięki niemu zdobyć przewagę nad wrogiem. Błądzili po wielkim lesie, w końcu zmęczeni siedli pod majestatycznym dębem.

Nagle dąb przemówił. Wojacy zerwali się na równe nogi i wyciągnęli miecze z pochew. "Moje gratulacje. Odnaleźliście mnie. Spełnię jedno życzenie każdego z was." Wojownicy nie wierzyli własnemu szczęściu.

Mężczyźni zaczęli się zastanawiać, o co prosić dąb. Każdy z nich bał się prosić pierwszy, gdyż któryś z dwóch kompanów mógł wpaść na lepszy pomysł, a wtedy będzie już za późno, by prosić o to samo. Ostatecznie najodważniejszy z nich zadarł głowę. "Daj mi nieśmiertelność, bym mógł wiecznie walczyć dla swojej wioski" wrzasnął do dębu. Z drzewa na jego głowę spadła niewielka gałązka i usłyszał głęboki głos dębu "trzymaj tę gałązkę przy sercu, a będziesz żył tysiące lat, nie skrzywdzi cię nigdy jaguar ani człowiek".

Wtedy na odwagę zebrał się drugi. Krzyknął "najbardziej na świecie marzę o potężnej broni". Również i na niego spadła niewielka gałąź. "Uderzaj nią swych wrogów by w mgnieniu oka pozbawiać ich istnienia" poradziło drzewo.

Ostatni wojownik poprosił o nadludzką siłę i rzecz jasna również otrzymał skrawek dębu. "Przyrządź napar z liści tej gałązki, a nikt nie będzie ci się w stanie przeciwstawić" usłyszał. Po spełnieniu tych trzech życzeń dąb kazał mężom wracać, skąd przybyli.

Zadowoleni wojownicy pobiegli z powrotem do wioski z patykami w dłoniach. Ludzie z wioski nie chcieli wierzyć w moc dębu. "Pewnie się najedli dzikich grzybów" szeptali między sobą. "Przestańcie wierzyć w bajki" rozkazywali inni. Dlatego też dzielni mężczyźni od razu wzięli się za demonstrację.

Każdy zastosował podczas polowania swój patyk zgodnie z instrukcjami. Nic się jednak nie wydarzyło. Nie było nieśmiertelności, niszczenia, supersiły. Zawiedzeni wojownicy pobiegli z powrotem do dębu, prosić o wyjaśnienie całej sprawy. Kiedy tylko doń dobiegli, zostali na wylot przeszyci strzałami zaczajonego tam wrogiego plemienia.
Z dziupli dębu wyszedł jeden z wrogów. "Spełnię wasze 3 życzenia" zaśmiał się "pod warunkiem, że zażyczycie sobie gałęzi".

sobota, 9 stycznia 2010

Minotaur


Każdy minotaur posiadał w tych czasach swój własny labirynt. Kwestia statusu. Przeważnie były to wielkie podziemia, głównie świątynie. Wystarczało labiryntów dla każdego minotaura, bo nie był to zbyt liczny gatunek, a podziemne siatki korytarzy znajdowały się prawie wszędzie, gdyż wcześniej te terytoria zamieszkiwała cywilizacja oddana bogom ziemi.
Był tylko jeden minotaur, Tauronek, który różnił się od swoich pobratymców. Mimo łatwo dostępnych setek poplątanych świątyń, on zdecydował się mieszkać w glinianej chatce, która nie była nawet podzielona na pokoje.
Minotaury nie są stworzeniami towarzyskimi, uwielbiają się jednak chwalić labiryntami przed sobą nawzajem. Do Tauronka gość przyszedł tylko raz. Wszedł do środka i chodził od ściany do ściany, zagubiony. Tauronek próbował go uspokoić herbatą, ale tamten tylko nerwowo zerkał na napój, dalej krążąc.
Kiedy gość wyszedł z chaty, co sił pobiegł do najbliższego labiryntu i opowiedział tamtejszemu minotaurowi, w jakich podłych warunkach żyje Tauronek.
Mimo braku potrzeby obecności drugiej osoby, bestiom nieobce było współczucie. Kiedy rozeszła się wieść o chacie Tauronka, pozostałe minotaury postanowiły rozbudować ją i uczynić z niej porządny labirynt.
Przybyły na miejsce, niosąc kamienie i narzędzia. Zaczęły budować korytarz wychodzący od drzwi wyjściowych chaty Tauronka. Bohater spał wówczas mocnym snem i obudził się, kiedy już labirynt został ukończony.
Tauronek otworzył drzwi i ujrzał korytarz, z którego wychodziły kolejne korytarze, które to prowadziły czasem do komnat, a czasem do jeszcze innych korytarzy. Zaniepokojony Tauronek zablokował drzwi i wyburzył pięścią fragment przeciwległej ściany glinianej chaty, tworząc wyjście na świat. Wziął w dłoń kubek herbaty i usiadł przed świeżo utworzonymi drzwiami.
Wkrótce przybyły do niego oburzone minotaury i pobiły go kamieniami. Tauronek nigdy więcej nie wpuścił nikogo do swojego domu, pozostałe minotaury także pozamykały się obrażone w swoich labiryntach.
I wszyscy byli szczęśliwi.

Ilustrację wykonał Skarża.

piątek, 8 stycznia 2010

Pachnący Michałek


Wszyscy wiemy, jakie dzieci potrafią być ciekawskie. Na przykład Mały Michałek, który w wieku 6 lat wypił wszystkie mamusine perfumy. Taka ciekawość jest przeważnie nagradzana śmiercią, jednak ojciec Michałka był słynnym lekarzem i wynalazcą. Wysmarował syna z zewnątrz swoją wodą kolońską i innego rodzaju pachnidłami, wyrównując tym samym zewnętrzny i wewnętrzny poziom perfumowej trucizny.
Od czasu tego wypadku Michałek co prawda funkcjonuje, jednak minęły 2 lata, on zaś dalej roznosił intensywny zapach, gdziekolwiek by nie poszedł. Woń była naprawdę wspaniała i wielopoziomowa, dlatego też Michałek miał wielu przyjaciół w szkole.
Maluch zupełnie jednak zapomniał, że wszyscy lubią go jedynie za jego zapach. Stał się pyszny i kazał sobie zbudować kartonowy pałac na podwórku przed szkołą. Wszystko toczyło się wspaniale dla Małego Michałka.
Wtedy perfumy zaczęły się psuć. Fetor był tak potężny, że pałac Michałka po prostu się rozpuścił. Wszyscy przyjaciele odwrócili się od niego i zaczęli uciekać. Jego własna matka wyrzuciła go z domu, przepraszając stokrotnie.
Razem z zapachem zniknęło także jego poczucie własnej wartości. Chciał za wszelką cenę wrócić do poprzedniego życia. Wiedział, czego mu było potrzeba: kolejnej ogromnej porcji drogich perfum. Maluch nie znał jednak żadnego sposobu by zarobić pieniądze. Wszystko, co robił w życiu to wydzielanie przyjemnego zapachu.
Smutnego Michasia na ulicy zobaczył starszy pan, który zaoferował mu perfumy i nocleg w zamian za radości cielesne, na co nasz bohater przystał.
Już kolejnego dnia Michałek powrócił na szkolne podwórze pachnąc jak dawniej. I to bardziej popularny niż zwykle, gdyż przychodził teraz codziennie do szkoły z mnóstwem banknotów od starszego pana, za które kupował wszystkim łakocie w szkolnym sklepiku.

Ilustrację wykonał Vigor.

czwartek, 7 stycznia 2010

Biały Pajączek


Nie tak dawno temu, w piwnicy starego szewca urodził się całkiem biały pająk. Jak każda odmienna istota miał bardzo nieszczęśliwe dzieciństwo - nie dość, że wyśmiewali się z niego rówieśnicy, to jeszcze był świetnie widoczny w czarnej od węgla piwnicy. Nasz pajączek jednak nie zrażał się tym wszystkim. "Jeśli świat mnie nie chce kochać" - myślał pajączek - "to muszę się bardziej postarać".

Było 2 dni po tej myśli, kiedy biały pajączek podniósł pierwszą bryłkę węgla. Kolejne 3 dni później wnosił już bryłki na ściany i sufity i bił nimi tych, którzy się z niego wyśmiewali. Po tygodniu biały pajączek budził już grozę całej piwnicy. Nawet okoliczne bezpańskie koty przestały sypiać przy bojlerze. Nasz bohater zyskał szacunek wszystkich.

Biały pajączek jednak miał ambicje dużo większe. Zebrał cały pajęczy ród i wyruszył na podbój kolejnych pomieszczeń w domu szewca. Walka trwała długo, a ośmionogie istoty atakowały ze wszystkich stron. Jednak szewc z żoną, oboje odziani w potężne buty, deptali je jednego za drugim. Biały pajączek zaginął w walce, a niedobitki pająków uciekły w najciemniejsze zakątki piwnicy.

Od czasu tamtej pamiętnej walki, u pająków pojawił się zwyczaj zabijania odmieńców zaraz po ich narodzinach.

Ilustrację wykonał Robert Sienicki.

środa, 6 stycznia 2010

Fryzjer

W niewielkiej skandynawskiej wiosce, w czasach, kiedy nikt nie słyszał jeszcze o suszarkach do włosów, miał swój zakład fryzjerski niezbyt postawny szwed imieniem Börje. Börje nigdy w swoim zawodzie nie miał wiele pracy - wszyscy mężczyźni żyli dumni ze swych bujnych czupryn i wąsów, a kobiety były zbyt zajęte pracą w domu. Mimo to był szczęśliwy, wystarczało mu na chleb, a czasu wolnego nie brakowało.

Ostatnio jednak nastał wyjątkowy kryzys. Łodzie wojenne wyruszyły ze Skandynawii na podbój Ameryki, skąd wróciły z oskalpowaną załogą. Pozbawieni włosów wojownicy wstydząc się przed swoimi kobietami, kazali im pozakładać sobie na głowy lniane worki, by nie mogły patrzeć na swoich mężów dopóki nie wrócą ich męskie zarosty. Kobiety z workami na głowach siedziały więc w chatach i również nie zaglądały do zakładu fryzjerskiego Börje.

Bohater nie zamierzał jednak umierać z głodu. Sytuacja była poważna, wymagała więc podjęcia poważnych kroków. Börje udał się na polowanie, obdardł ze skóry parę kudłatych zwierząt, a ich futra wykorzystał do stworzenia peruk. Nocą, kiedy wszyscy spali, zakradł się do chat wojowników i pozakładał im wszystkim tak spreparowane wąsy i włosy.

Kiedy Skandynawowie wstali rano, zaczęli radować się i dziękować bogom za przywrócenie im honoru. Zaraz też polecieli przyciąć swoje bujne kudły. Kobietom zdjęto z głów worki, dlatego również biegły co sił, by ktoś się ich fryzurami zajął.

Börje był szczęśliwy jak nigdy. Swoim oszustwem i zakłamaniem przywrócił w wiosce szczęście i wolę walki. Do tego mógł jeść tyle smakołyków, ile sobie zamarzył.